września 29, 2013

Z serii: "bardzo, bardzo, bardzo polecam!": George R.R. Martin w sadze "Pieśń Lodu i Ognia".

Z serii: "bardzo, bardzo, bardzo polecam!": George R.R. Martin w sadze "Pieśń Lodu i Ognia".

września 29, 2013

Z serii: "bardzo, bardzo, bardzo polecam!": George R.R. Martin w sadze "Pieśń Lodu i Ognia".


Już od jakiegoś czasu ciągnie mnie, żeby napisać jakąś recenzję. Raczej nie zostanie to moim stałym programem czytania książek, bo zwyczajnie nie lubię (i chyba nie bardzo umiem) pisać recenzji. Ale cóż. Nie zmienia to faktu, że chcę. Siedzisz w domu, chory, znudzony, roznosi cię energia. Warto ją spożytkować na coś przyjemnego i pożytecznego :)




Gdy pierwszy raz usłyszałam o "Grze o Tron", czy w ogóle o całej sadze, nie byłam zbyt optymistycznie nastawiona, gdyż fantastyka nigdy nie była moim ulubionym gatunkiem. Ba, zawsze od niej stroniłam i unikałam, chociaż książki typu "Harry Potter" czy chociażby "Eragon" pochłaniałam błyskawicznie. Ale to inna bajka. 

Wszystko się zmieniło w momencie, gdy wyszedł serial. W oczy rzucały się reklamy, bannery... Był po prostu wszędzie. Moją uwagę jednak zwróciły... smoki. I fakt, że całość odbywa się w czasach zbliżonych do średniowiecza. Smoki, księżniczki, rycerze, któżby tego nie kochał? Podeszłam do tego niechętnie, aczkolwiek jak już połknęłam pierwszy odcinek, następny weszły równie gładko. Drugiego sezonu nie mogłam się doczekać, na końcówce trzeciego z wrażenia szeroko otworzyłam buzię, a do czwartego niemalże odliczam dni.

Stwierdziłam więc, że nie zaszkodzi przeczytać książki. W końcu książka to zupełnie inny świat - lepsze charakterystyki, opisy, więcej wątków i wszystko łączy się w spójną całość. Początkowo szło dosyć opornie, wiadomo - początki bywają trudne. Ale gdy już akcja się rozkręciła? Książka stała się moim nowym wieczornym kumplem (niestety jest za ciężka, żeby ją wozić, a torba i tak jest wypełniona).

Od razu po przeczytaniu pierwszej, sięgnęłam po drugą. Nie mogłam się powstrzymać. Jak na kogoś, kto nie cierpli fantastyki, jestem dziwnie wiernym fanem sagi. Nie jest to typowe ciężkie fantasy, napakowane efektami, wymyślonymi światami i postaciami dosłownie z kosmosu wziętymi. W sadze Martina znajdziemy wszystko - wielkie wojny, małe bitewki, namiętność, miłość, zdradę, nienawiść, morderstwa, zamachy, porwania... A zaraz obok nich smoki, wilkory, wargowie, Inni, wielki Mur. Mamy mądrych Starków z Północy i żądnych władzy (oraz, moim zdaniem, zbyt zadufanych w sobie) Lannisterów z południa. Mogłabym tak wymieniać do rana, a jestem dopiero po drugim tomie :)

To, co najbardziej mnie przyciąga, czytam z największą przyjemnością (i najszybciej), to wątki dotyczące niezwykłej Daenerys Targaryen, Zrodzonej z Burzy, Matki Smoków; Aryi Stark, zwinnej uczennicy Wodnego Tancerza i oczywiście Jona Snowa, strażnika na Murze, Brana i Jojena, Sansy... Um, trochę tego jest. Nieodmiennie na nerwy działa mi zadufana w sobie Carsei i jej równie zadufany brat bliżniak Jaime, aczkolwiek rekompensuje mi to ich kazirodczy związek. Ale wilkorów i smoków nikt nie przebije. Co to, to i nie.

Recenzja mi wyszła marna, wiem, nikt mi nie musi tego mówić, ale jeśli kogoś zachęcę do przeczytania to poskaczę z radości :) Komu bym poleciła? Przede wszystkim czytelnikom starszym, fanom Martina, fantastyki, średniowiecza i rycerzy, bo z pewnością każdy z nich znajdzie tu coś dla siebie. No i maniakalnym czytelnikom, bo przecież nie wszystkim chce się czytać 1000 stron :)
Moja ocena: 6/6

Tak inaczej, ale chce mi się pisać :)
I gadać. Zapraszam do dyskusji!

września 28, 2013

Taka sobie książkowa dygresja :)

Taka sobie książkowa dygresja :)

września 28, 2013

Taka sobie książkowa dygresja :)

 The Wanted - We own the night.mp3

Muszę przyznać, że jak na mnie i moje zmiłowanie do pisania, a co dopiero publikowania postów (potrafię codziennie, byleby ktoś czytał :)), jakoś rzadko tu jestem. Może dlatego, że całą moją uwagę pochłania drugi blog i ten kochany Słodziak, który się trochę leni i miał zrobić post z Pasłęka? Tak, Kochanie, o Tobie mówię! Mam co prawda w przygotowaniu trochę zdjęciowy post, ale cóż... nie mam do niego tekstu, a coś mnie teraz naszło na pisanie.

No ale cóż, siedzę chora w domu, wyjść nie mogę, przez większość dnia pada, to co mam robić? Pajacyki? Co to, to nieee :D Więc piszę. Idealny sposób na wszystko! A wiecie, co jeszcze jest idealnym sposobem na każdą chandrę, chorobę, smutki, kłótnie etecera? Oprócz ciastek i czekolady, of coz. Wiecie, wiecie, wiecie?

KSIĄŻKI!

Boże, włóczenie się między półkami bibliotek to zawsze było coś! Na te parę(dziesiąt) minut, człowiek zapominał o wszystkim. Był tylko on i książki, ten cudowny zapach, strony noszące ślady użycia i chowające nie tylko swoje własne opowieści, ale na dodatek ukryte między słowami opowieści tych, którzy je czytali. Wyobrażacie sobie być książką? Być w tylu cudownych rękach, przeżywać to wszystko wciąż i wciąż? To musi być coś wspaniałego.

Potem bibliotekę publiczną z wolna zaczęła zastępować moja własna, którą chętnie powiększamy :) To ja jakąś (raczej jakieeeś) kupię, to dostanę od kogoś znajomego albo Marcin jakąś przyniesie, od dlatego, że chce mi sprawić przyjemność :) Gatunki? Każde możliwe. Romanse, obyczajowe, wampiry, thrillery, horrory, fantastyka, poradniki i kilka takich, których w żaden sposób nie potrafię zakwalifikować. 

Niestety nie mam chwilowo zdjęć z mojej biblioteczki, ale na dzień dzisiejszy posiada ona... około 400 tytułów, z czego większość przybyła w ciągu ostatnich dwóch lat :)

I, co najfajniejsze.... Marcin zaczął kupować książki <3 I czyta niemalże nałogowo. Zgadnijmy dzięki komu... :) Ciii, ja nic nie wiem!

Z ostatnio kupionych:
  1. Jodi Picoult - "To, co zostało".
  2. Jodi Picoult i Samatha van Leer - "Z innej bajki".
  3. Stephen King - "Joyland". (Marcinowe)
  4. Stephen King - "Po zachodzie słońca" (Marcinowe)
  5. Julie Kibler - "Nasze szczęśliwe dni" (od Marcina :3)
Z ostatnio przeczytanych: 
  1. George R.R. Martin - "Pieśń Lodu i Ognia Tom 2. Starcie Królów".
A jak z Wami? Czytacie? Jeśli tak, to co?
Podzielcie się, o książkach można mówić i mówić <3

września 18, 2013

Szybkie zawijańce francuskie z bananami i czekoladą.

Szybkie zawijańce francuskie z bananami i czekoladą.

września 18, 2013

Szybkie zawijańce francuskie z bananami i czekoladą.

Urlop, urlopem się cieszę, głupa palę i cóż, nudzę się. Jak to na urlopie we wrześniu, ale korzystam z ostatniego wolnego przed szkołą. No i z kuchni, póki jeszcze takową mam, bo za tydzień zaczyna się remont, więc póki co to może być ostatni przepis z mojej strony :) No a jako że siedzę w domu kompletnie sama, Marcin w pracy, to co można robić? PIEC!

Muszę przyznać, że ten przepis mi się dosłownie przyśnił, myślałam o czymś takim już wczoraj i dziś, odkąd tylko wstałam. No a że nie ma ani brata, ani taty, ani nawet mamy, którzy by narzekali, że coś pichcę i kręcili nosem, postanowiłam wykorzystać tę sytuację. W trakcie robienia tak sobie pomyślałam, że te francuskie zawijańce przypominają trochę studencki deser. Mieszczą się w budżecie, są szybkie i przede wszystkim pyszne :) No ale przejdźmy do rzeczy.

Potrzebujemy:
 opakowanie ciasta francuskiego marki biedronka (wzięłam 50x25 cm)
 2 duże banany, marki biedronka
 jakąkolwiek czekoladę do chleba, także marki biedronka :D
 blachę
 papier do pieczenia
 ulubioną muzykę
 nagrzany piekarnik
 trochę białka.

No to teraz po kolei :D
 znajdujemy kawałek wolnego blatu i rozwijamy ciasto.
 bierzemy czekoladę (musi być trochę rozpuszczona, nie może stać wcześniej w lodówce, bo stracimy parę godzin, czekając, aż zmięknie), nóż (nie koniecznie ostry) i smarujemy całą powierzchnie ciasta, zostawiając kawałek na obrzeżach. O tak: 


 następnie bierzemy banany, pozbywamy się skórki i kroimy je na cienkie plasterki. banany nie muszę być dojrzale, mogą być już troszkę przejrzałe, bo tak czy siak podczas pieczenia zmiękną, a te przejrzałe zachowają się lepiej i będziemy mieli miękkie kawałki w środku :) I, jak widać na załączonych poniżej obrazkach, układamy je w trzy rządki.



 Następnie zwijamy ciasto w rulon, nie ciasto, żeby nie pękło, zwyczajnie, delikatnie i brzeg smarujemy odrobiną białka, żeby je razem "skleić". Inaczej się rozklei i wyjdzie, no cóż, kupa :)


 Jeszcze przed pieczeniem kroimy je na małe kawałki, jak grube to zależy od was. Ja zrobiłam ten błąd, że pokroiłam je dopiero po pieczeniu i mi się całe zapadły ^ O tak"


Co nie zmienia faktu, że były przepyszne! Przynajmniej ten jeden, którego spróbowałam. Pieczemy je w nagrzanym piekarniku w temperaturze 200 stopnie przed około 20-25 minut. Po tym czasie wykładamy na coś i zostawiamy do ostygnięcia. A potem? Potem już tylko jeść :)


Smacznego!
Copyright © Kasikowykurz , Blogger