marca 06, 2020

iZombie (sezony 1-5) - Jak z hukiem zepsuć serial


Gdy iZombie wchodziła na ekrany, był to swego rodzaju powiew świeżości. Co prawda już od dłuższego czasu obserwuję trend, w którym seriale detektywistyczne wkraczają na totalnie nowy poziom i pomocnikiem detektywa, tudzież agenta FBI są naprawdę ciekawe osobistości. Liv Moore jest jedną z nich. Na imprezie, na którą nawet nie chciała iść przydarza się coś, co kompletnie zmienia jej osobowość i wywraca świat do góry nogami. W rezultacie Liv porzuca swoje życie, przyjaciół, rodzinę, a także cudownego narzeczonego i z obiecującego rezydenta staje się patologiem. No ale jak wytłumaczyć rodzinie, że jest się zombie?

Ten serial to swego rodzaju fenomen dla mnie, bo ja naprawdę nie cierpię tematu zombie - jest nudny, oklepany i potworki zjadające mózgi kompletnie mnie nie jarają. Zawsze kręcę nosem przy filmach, które są im poświęcone, o ile w ogóle tam dotrę - bo na przykład takiego The Walking Dead w ogóle nie mam zamiaru oglądać... Zombie w książkach także unikam szerokim łukiem, ale bardzo lubię takie nieoczywiste spojrzenie na ten świat i mimo wszystko mam swoich ulubieńców - niewielu, ale jednak. 


iZombie od samego początku było fajne - patolog, która nawiązuje współpracę z detektywem - swoją drogą mającym nienajlepszą opinię ze względu na czy to małą ilośc spraw, czy też dużą liczbę niepowodzeń - już nie pamiętam. I nagle przy jego biurku pojawia się Liv - trochę dziwna, nieco napastliwa, ale mająca niepokojące szczegóły dotyczące morderstwa. Skąd je miała? Zjadła mózg denata, który wywołał wizję - co też było ciekawym i nowym sposobem współpracy pomiędzy bohaterami. 

Trochę szkoda było mi od samego początku narzeczonego Liv Majora, który nie mógł zrozumieć, co stało się z jego narzeczoną i jakim cudem tak nagle i szybko się zmieniła. Jednak nowa praca Liv wstrzyknęła w nią dawkę energii. I ta przemiana jest cudowna, a ich współpracę swietnie się ogląda. Duże brawa należą się aktorce, grającą Liv, która potrafiła wcielić się w tak wiele różnorodnych postaci, które były przy tym wiarygodne - gdyż jeden zjedzony mózg równał się jednej osobowości, która na jakiś czas przejmowała władze nad lekarką. A były one naprawdę różnorodne!

Z drugiej strony mamy szefa Liv - przystojnego Ravi'ego, który nie dość, że naprawdę dobrze wygląda, ma brytyjski akcent, to na dodatek niezłe poczucie humoru. Nie wiem, czy był jakiś moment, w którym mnie wkurzał... Była to chyba jedyna postać w serialu, którą lubiłam od początku do końca. Najlepsza przyjaciółka Liv, Peyton, to temat na osobną historię - drapieżna pani prawnik, która stoi murem za Liv, nawet, kiedy kompletnie nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Lubiłam ją bardzo na początku - pod koniec serialu trochę mniej, choć rozumiem powody, które nią kierowały. No i jest jeszcze Blaine i jego świta potworków - facet odpowiedzialny za całą inwazję zombie, a z drugiej strony piekielnie sprytny koleś, który zdaje się zawsze wiedzieć, jak cało wyjść z opresji.


Ja osobiście dzielę serial na dwie części - trzy pierwsze sezony, które stanowiły całkiem fajną, momentami zabawną, a niekiedy nieco smutną współpracę pomiędzy Liv i Babineaux - i te trzy serie oglądało mi się naprawdę dobrze. Dwa sezony obejrzałam ciurkiem, ubawiłam się strasznie i było mi przykro, że tyle czasu muszę czekać na nowe odcinki. No i za barykadą mamy dwa ostatnie sezony, w których akcja i tematyka zmieniły się o 180 stopni i zaczęły mi przypominać to klasyczne podejście do zombie, jakby kto porwał scenariusz na kawałki i nagle stwierdził, że ma na niego zupełnie nowy pomysł. Przez chwilę nawet byłam przekonana, że czwarty sezon będzie tym ostatnim i to by było spoko, bo o ile był męczący, to jeszcze trzymał w ryzach i nawet się go oglądało, to moja reakcja na piąty sezon była bardzo prosta: "Jezu, po co?". I ten sezon to już była katastrofa. Uratowały go chyba tylko ostatnie minuty, które w zgrabny sposób podsumowały to, co się działo i wyjaśniły wszystkie te luki, których nie mogłam zrozumieć.

Za to należy im się wielki plus - że domknęli wszystkie wątki, nie zostawili dziury i wbrew pozorom jest to zamknięta całość od A do Z, co niestety zdarza się coraz rzadziej. Ale o istnieniu dwóch ostatnich sezonów chciałabym jednak zapomnieć i przypomnieć sobie tą radość z oglądania początków. Niesmak pozostanie na długo. 

Tytuł: iZombie
Tytuł oryginału: iZombie
Sezony: 1-5
Odcinków: 71
Czas trwania odcinka: 45 minut
Na podstawie komiksu „iZOMBIE” - Chris Roberson, Michael Allred
Stacja: The CW

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię historie o zombie, więc i ten serial wzbudził moją ciekawość i podobnie jak ty, doceniam jego oryginalność. Ale też mam wrażenie, że ostatnie dwa sezony to spadek jakości. Dla mnie ta historia przestała być atrakcyjna w momencie jak utworzono ten mur wokół miasta. A piąty sezon też kiepsko oceniam, głównie ze względu na zakończenie, które dla mnie było takie na szybko i na kolanie napisane. Fakt, domknięto wątki, ale w sposób dla mnie niesatysfakcjonujący niestety. Mimo wszystko serial będę dobrze wspominać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie nie, nudzą mnie okrutnie, a to było takie światełko w tunelu i świeże spojrzenie na temat. Niestety w czwartym sezonie to zepsuli i stało się to takie mocno sztampowe. Też będę go dobrze wspominać, bo jednak te dobre momenty są mocniejsze niż złe :)

      Usuń

Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!

Copyright © Kasikowykurz , Blogger