"Historia, która poruszyła serca milionów czytelników. Międzynarodowy fenomen wydawniczy, 42 kraje. 61 tygodni na liście bestsellerów New York Timesa" - spodziewacie się wiele, prawda? Ja też! Spodziewałam się książki, która mną wstrząśnie, wyrwie mi serce, od której nie będę mogła się oderwać i która zostanie ze mną na dłużej. A chodzi za mną ta książka już długo, bo bardzo lubię takie historie. Niestety jest to jedne z największych rozczarowań tego roku...
PAUL KALANITHI - Był jednym z najzdolniejszych amerykańskich neurochirurgów i ogromnym miłośnikiem poezji. Studiował na Uniwersytecie Stanforda, gdzie uzyskał tytuł magistra literatury angielskiej i licencjat z biologii człowieka. Ukończył studia magisterskie z historii i filozofii oraz medycyny na Uniwersytecie Cambridge, a także, z wyróżnieniem medycynę w Yale School of Medicine, gdzie został przyjęty do krajowego stowarzyszenia medycznego najlepszych absolwentów. Następnie wrócił do Stanford i zdobył specjalizację z neurochirurgii. Pracując w ramach stypendium podoktorskiego z zakresu neuronauki, otrzymał za swoje badania najwyższą nagrodę Amerykańskiej Akademii Chirurgii Neurologicznej.
Paul Kalanithi w wieku 36 lat, po blisko 10-letniej pracy w charakterze neurochirurga i pod koniec wyczerpującej rezydentury, w momencie gdy Paulem zaczęły interesować się najważniejsze instytuty badawcze i najbardziej prestiżowe kliniki, młody lekarz usłyszał diagnozę IV stadium raka płuc. W jednej chwili Paul zmienia się z lekarza ratującego życie w pacjenta, który sam podejmuje walkę z chorobą. I zaczyna pisać. Wytrwale, strona po stronie, niezależnie od trudności, jakie przynosiła postępująca choroba. „Jeszcze jeden oddech” to szczera, wzruszająca historia wybitnego lekarza, który stanął twarzą w twarz ze śmiercią. Zapis determinacji i świadectwo walki.
Początek mi się podobał, zapowiadało się naprawdę dobrze, ale bardzo szybko przeszliśmy do opisu rezydentury Paula, która brzmiała... bardziej jak podręcznik medyczny niż wspomnienia. Mnóstwo medycznego żargonu, opisów operacji jakby były prosto z książki. Definicje, wszystko to brzmiało bardzo szorstko i profesjonalnie, nie jak historia osoby śmiertelnie chorej. Z wykształcenia jestem technikiem weterynarii, także literatura medyczna nie jest mi obca i przez większą część książki czułam się jakbym znowu była w szkole, ale nie w takim pozytywnym znaczeniu. Żałujcie, że nie widzieliście mojej miny podczas słuchania! Już prawie rozkładałam ręce i byłam gotowa rzucić tą książkę, ale wiedziałam, że jeśli ją odłożę, to już się nie zmuszę, żeby do niej wrócić.
Opis rezydentury zajmuje równo połowę książki - słabo, prawda? Myślałam już, że druga część, skupiająca się na walce Paula z chorobą będzie ciekawsza, ale... nie była. Ja wciąż nie miałam wrażenia, że słucham historii osoby umierającej, tylko... jakby to ująć. Paul był z wykształcenia lekarze neurochirurgiem, większość swojego życia posługuje się terminologią medyczną i mimo, że spisuje swoje wspomnienia, wciąż nie rezygnuje z terminologii, bardzo takie profesjonalnego języka, przez co całość wypada dosyć sucho i bez emocji. Podchodzi do swojej choroby bardzo poważnie, mam wrażenie, że diagnoza w ogóle do niego nie dotarła, nie daje dojść emocjom do głosu, wciąż nie wychodzi z roli lekarza i zabijcie mnie, ale ja w ogóle nie czuje tu emocji! Cały czas czuję się jak w podręczniku medycznym, bo większość treści zajmuje medycyna, nie Paul jako osoba.
Czuję się trochę oszukana, bo z tego, co wiem, on nie zdążył dokończyć tej książki, nie dał rady, ale jest ona bardzo... sucha, naprawdę czytałam o wiele lepsze wspomnienia, lepsze pamiętniki, zwłaszcza te dotyczące osób śmiertelnie chorych albo doświadczeń z odchodzącymi bliskimi, a tutaj... zero emocji. Czuję się raczej wewnętrznie odrzucona, zniesmaczona, znudzona...
Zdecydowanie najlepszą częścią jest... epilog, pisany przez żonę Paula, Lucy, bo w końcu poczułam jakieś emocje! Mimo wszystko - rozczarowanie straszne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!