Dobra, powiedzmy sobie szczerze, że po pierwszym tomie byłam bardzo bliska rzucenia tego w pizdam, ale ostatecznie cieszę się, że tego nie zrobiłam i do kolejnych podeszłam już z czystą głową, bo ostatecznie... strasznie się wkręciłam! Co prawda nie dostałam tego, co zapowiadały okładki - mrocznego, mafijnego romansu, stąd moje niezadowolenie względem pierwszego tomu... A może po prostu ja nie wiem, co rozumieć przez mafijny romans, bo po raz pierwszy po taki sięgałam?
Ale do rzeczy! To pięć tomów - trzy pierwsze opowiadają historii tytułowych braci Benedetti, dwa pozostałe to osoby z rodziną związane. Przyznaję bez bicia, że nie lubię bohaterów pierwszego tomu i mimo zagłębiania się dalej to wrażenie sie nie zmieniło i wciąż twierdzę, że to najgorszy tom. Wiadomo - początki nie muszą być udane, a ja już dawno nauczyłam się, że nie należy zniechęcać się po pierwszym tomie, bo czasami słabszy pierwszy tom może zwiastować naprawdę dobrą kontynuację!
Dominic, czyli tom drugi utwierdził mnie w przekonaniu, że warto było kontynuować, bo niedoceniany i najbardziej mroczny z braci, zafundował mi kawał solidnej historii, dużo obiecanego mroku, choć mimo to wciąż mi tej mafii zabrakło. Ale chyba już gdzieś na początku się z tym pogodziłam i nie wiem, może się nie znam, ale dla mnie ta mafia raczej występowała tutaj w tle.
Tom trzeci, czyli historia Sergia - swoją drogą tom, który namieszał mi grubo w chronologii na stałe wpisał się w listę moich ulubionych książek! Czytając Salvatore wiedziałam, że ta historia będzie tragiczna - więc to żaden spoiler, a my po prostu cofamy się do wydarzeń sprzed pierwszego tomu, ale kurde... Nie spodziewałam się, że ta historia będzie tak tragiczna, tak emocjonalna i tak bardzo mnie rozwali, ale kurde. Na swój sposób była przepiękna, a mimo, że wiedziałam, jak się skończy, to i tak moje serce rozpadło się na kawałki. Potrzebowałam tego!
Dlatego, gdy przeszłam do historii Killiana, a wpadłam tam niedługo potem, dłuższą chwilę zajęło mi ogarnięcie, w jakim czasie się znajduję i dlaczego od się nie nazywa Benedetti :D. I wiecie co? Ja już na tym etapie tak wsiąknęłam, że kompletnie mi to nie przeszkadzało i wpadłam w tą historię, ale też tutaj najbardziej przeszkadzał mi dobór imion, bo Killian zakochał się w Cilli i w mój mózg czasami łapał na tym error, ale cóż. Zdarza się.
I na koniec przyszedł Giovanni i Emilia, chyba druga moja ulubiona para z tej serii, a jednocześnie ta, z która rozpoczęłam rok 2022. No i rozpoczęłam z pompą, bo to bardzo charakterka kobieta i równie charakterny facet. I to było dobre zakończenie serii, a ja przez ta pozycję praktycznie przeleciałam ,bo nie mogłam się oderwać!
Szczerze? Gdybym nie czytała ich po kolei, to praktycznie bym tego nie odczuła, bo są ze sobą dość luźno powiązane i chyba w żadnej nie znalazłam spoilerów, tylko takie wspomnienia bohaterów z tomu wcześniej. Nie jest to seria najwyższych lotów, bo pewnie fabuła mi się zatrze za jakiś czas, ale świetnie się przy niej bawiłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!