Origin jest czwartą częścią serii Lux. Tym razem większość książki mam przesłuchaną, bo moje oczy nie chcą współpracować i okropnie się męczą podczas czytania. No ale, ale :)
Origin odbiega fabułą od pierwszych trzech części. O ile tamte działy się w miasteczku i skupiały się na wszystkich bohaterach i ich walce, a także na relacji między Kat i resztą Luxian, tutaj akcja skupia się wewnątrz placówki Dedalusa. Dowiadujemy się wielu rzeczy o tajnej agencji, między innymi światło dzienne ukazuje ich prawdziwy cel.
Bardzo dużo skupienia jest wokół postaci Kat i jej roli w rękach Dedalusa. Ponownie w trakcie książki Lat się zmienia, jej postać ewoluuje, dowiadujemy się, do czego jest zdolna. Gdy dochodzi do niej Daemon, znowu możemy cieszyć wyobraźnię ich związkiem, ale tutaj ma on inne, głębsze znaczenie. Jest inny, dojrzalszy. Tu nie chodzi tylko i miłość między nimi, ale oddanie, o to, ile są w stanie dla siebie zrobić, by chronić to drugie. Jak dbają o siebie, troszczą. Jest to naprawdę pięknie ukazane i ciepło się na serduszku robi, jak to czytam.
Znane z poprzednich książek postacie - Dee, Matthew, dopiero co odzyskani Dawson i Bethany, nawet cała populacja Luksian, mama Kat, to wszystko schodzi na dalszy plan i skupiamy się na dwójce głównych bohaterów. Dostajemy nowe spojrzenie na Dedalusa, jego funkcjonowanie, cele i lepiej możemy zrozumieć tą aurę tajemniczości, która otaczała losy Dawsona i Bethany. Bo w tym momencie z Kat i Daemonem dzieje się to samo...
Z jednej strony uważam ten tom za trochę gorszy, ale może dlatego, że dostałam zupełnie inną historię, taki zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Ale z drugiej wciąż nie mogę się oderwać. W poprzednich tomach Dedalus był traktowany trochę po macoszemu, a tutaj dostajemy wystarczająco dużo informacji, że możemy zaspokoić swoją ciekawość. Trochę mało Kat i Daemona, ale mój zryty mózg domaga się historii miłosnych wszędzie. Generalnie wkurza mnie, co oni robią z Kat i nie wiem, co muszą mieć w głowie, żeby tak traktować ludzi, Luksjan, kogokolwiek. Do tego okazuje się, że Origin są zupełnie nową rasą, więc oczekuję jakiejś epickiej bitwy albo czegoś w następnym tomie :D
W drugiej połowie wracamy do naszych bohaterów i moja mordka się cieszy, bo wracamy na stare tory. No... powiedzmy. Dzieje się ogromnie dużo w tym tomie, akcja pędzi, a wraz z następnymi stronami wzrasta napięcie i takie nerwowe oczekiwanie na ciąg dalszy. Zdradza ktoś, kogo byśmy nigdy o to nie podejrzewali, mamy mnóstwo strachu i bólu, ale także szczęścia i nie wiem, czy to nie jest mój ulubiony tom :D
W drugiej połowie wracamy do naszych bohaterów i moja mordka się cieszy, bo wracamy na stare tory. No... powiedzmy. Dzieje się ogromnie dużo w tym tomie, akcja pędzi, a wraz z następnymi stronami wzrasta napięcie i takie nerwowe oczekiwanie na ciąg dalszy. Zdradza ktoś, kogo byśmy nigdy o to nie podejrzewali, mamy mnóstwo strachu i bólu, ale także szczęścia i nie wiem, czy to nie jest mój ulubiony tom :D
I wbrew pozorom nic nie jest czarno-białe i zły wcale nie jest stuprocentowo zły. To chyba lubię tu najbardziej :) Dobry też nie zawsze okazuje się dobry. Mam chaos myśli po tym tomie :)
P.S: Rozwinęli moje wątpliwości co do kwestii rozmnażania <3
Tytuł: Origin
Tytuł oryginału: Origin
Seria: Lux (tom 4)
Autor: Jennifer L. Armentrout
Stron: 464
Format: mobi / TTS
Wydawnictwo: Filia
Nie nie czytam tego :D muszę zabrać się w końcu za 1 tom i wtedy nadrobie wszystkie recenzje z tej serii
OdpowiedzUsuńTo jest najgorsze :D
Usuń