To jedna z tych książek, które na moich TBR są chyba od zawsze, ale równie długo zwyczajnie się mijaliśmy i nie dane nam było się zapoznać. W końcu nadszedł ten czas i szczerze mówiąc mam dosyć mieszane uczucia...
Łapcie opis: Mia Price to dziewczyna, którą kochają pioruny. Los Angeles jest jednym z niewielu miejsc, gdzie czuje się bezpieczna. Do czasu gdy trzęsienie ziemi niszczy miasto. Wokół panuje chaos. Plaże zmieniają się w gigantyczne wioski namiotów. Śródmieście jest rumowiskiem. Nocami w opuszczonych budynkach odbywają się dzikie imprezy. Ich uczestników przyciąga w ruiny moc, której nie potrafią się oprzeć. Dwie walczące ze sobą sekty gromadzą coraz więcej wyznawców. I obie widzą w Mii klucz do wypełnienia dwóch apokaliptycznych proroctw… Tajemniczy Jeremy obiecuje ją chronić, lecz czy jest tym, za kogo się podaje? Mia nie jest tego pewna. Wie tylko, że jego dotyk jest bardziej elektryzujący niż uderzenie pioruna…
Zaczęło się naprawdę dobrze i przez większość czasu książka naprawdę mi się podobała. Wróć. Podobała mi się praktycznie cała oprócz jednego wątku, ale o tym za chwile. Mia to bohaterka, którą łatwo jest polubić. Jest dobrze napisana, ma swoje demony, tutaj pioruny, których motyw jest świetny! Rzadko trafiam na powieści, w których piorun stanowi ważną część historii, a szkoda, bo to naprawdę wdzięczny temat, który łatwo może usprawnić fabułę. Mia i jej motyw przyciągania burzy jest zdecydowanie niesztampowy i rozumiem, dlaczego kiedyś o tej książce było tak głośno! To takie trochę post-apo, tyle że świat nie zawalił się na skutek katastrofy, nie chodzi nawet o cały świat, ale o samo Los Angeles, ale ma tai mocny vibe post apo i tak cały czas tą książkę odbierałam ;)
Na pewno nie jest to typowa książka dla nastolatków, bo problemy Mii do typowych nie należą, ale jej losy śledzi się wręcz z wypiekami. Strasznie dobrze się jej słuchało i strasznie bardzo chciałam poznać ciąg dalszy! Nawet wątek romantyczny ma tu sens i nie jest taki totalnie z kosmosu, a do tego dostaliśmy naprawdę fajne zakończenie!
Jedyne, co mi tu mocno nie zgrzyta i wręcz wywoływało u mnie cringe to... cały ten motyw z sektą i pastorem. To było tak dziwne, tak bardzo... nie na miejscu, że nawet opowiadając o tej książce czułam się źle i wzdrygałam się na samą myśl o tym wątku. nadal mam ochotę wyrzucić go z głowy, bo totalnie mi nie pasował do całości i zdecydowanie jest najsłabszą częścią historii...
Generalnie ja tam nie żałuję, że ją znam i zapewne te parę lat temu spodobałaby mi się bardziej, ale nie zostanie moim ulubieńcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!