Pierwszy błąd polegał na tym, że zaczęłam czytać tą książkę dopiero w okolicach 22, bo skończyło się na tym, że siedziałam do drugiej, dopóki jej nie skończyłam. Absolutnie się zakochałam, nie potrafiłam się oderwać, a ilość uśmiechów i szaleńczych wybuchów śmiechu przekroczyła wszelkie normy! Nie mam pojęcia, jakim cudem nie obudziłam śpiącego obok mnie M, nie zliczę też ile razy musiałam zakrywać sobie buzie, żeby stłumić chichot!
Kiedy Liam miał dziesięć lat, przez okno swojego pokoju zobaczył płaczącą siostrę swego najlepszego przyjaciela, która wówczas miała tylko osiem lat. Płakała, bo mieszkała ze znęcającym się nad nimi ojcem, matką, która za wszelką cenę starał się oszczędzić im przykrości i starszym bratem, który zawsze próbował ją chronić i ściągał na siebie większość ciosów. Płakała ze strachu, smutku, nad beznadziejnością swojej sytuacji. Liam przyszedł do niej i tulił ją tak mocno, aż oboje zasnęli, żeby następnego ranka w pośpiechu wymknąć się, zanim ktokolwiek go zobaczy. Osiem lat później Liam wciąż każdego wieczoru przychodzi, by przez całą noc tulić Amber. Jest tylko jeden problem: Amber go nie cierpi i w ciągu dnia ciągle skaczą sobie do gardeł.
Historia Amber chwyta za serce - dziewczyna była molestowana, bita, w ich domu brakowało radości, miłości, a gdy ojciec w końcu odszedł, pozostał w niej ogromny strach przed ludźmi. Amber wyrosła na nieśmiałą, trzymającą się na boku dziewczynę, która panicznie boi się dotyku innych. Wyjątek stanowią jej mama, brat... i Liam.
Bardzo dobrze jak dla mnie został poprowadzony wątek ojca Amber. Ściskał za serce, przejmowałam się losami bohaterów i czasami bardzo bałam się o Jake'a, brata Amber. To on był starszy, to on znosił to dłużej i momentami jego zachowanie sprawiało, że zastanawiałam się, czy nie przejął zbyt wiele negatywnych cech ojca. Granica między nadopiekuńczością a furią była bardzo cienka.
W ogóle powiedzmy sobie szczerze, że od samego początku wiadomo, jak to wszystko się skończy i choć pomysł na fabułę brzmi dosyć... bo ja wiem... niedorzecznie, absurdalnie? Jest w nim coś totalnie uroczego i strasznie fajnego. Mam słabość do historii o chłopaku z sąsiedztwa, a te domy zbudowane tak, że sypialnie nastolatków są idealnie na przeciwko siebie wywołują uśmiech na mojej twarzy. Jest jednak w tej schematyczności coś, co mnie uspokaja i wywołuje uśmiech na twarzy, bo mimo, że wiem, JAK KOŃCZY się historia, to jestem ogromnie ciekawa, jak doszło do tego, że skończyła się w taki sposób!
Udało mi się także przeczytać dodatek do historii - The Boy and His Angel, ledwie 48 stron, ale muszę przyznać, że czytało się lekko, szybko i nawet z moją niechęcią do czytania po angielsku poszło mi to zaskakująco szybko i bezproblemowo. Ale gdy czytasz losy ulubionych bohaterów to chyba jest łatwiej... :) Nie miałam pojęcia, że potrzebowałam tego dodatku dopóki go nie dostałam, ale stanowi ideale podsumowanie pewnego wątku z podstawowej historii, drugą szansę. Mega urocze to było.
Ostatnio mam ogromną potrzebę i ciągotę do młodzieżówek, może dlatego, że na tak długo je porzuciłam, a jest w nich coś, co nieustannie wywołuje uśmiech na mojej twarzy i kto wie - może właśnie znalazłam nową ulubioną autorkę?
Ta książka jest dopiero przede mną i ma dość mieszane uczucia co do niej. Ale jak tak polecasz to będę musiała w końcu się przemóc i przeczytać
OdpowiedzUsuńMusisz wziąć pod uwagę, że mam totalną słabość dla takich historii no i zakochałam się w książkach tej autorki, więc jestem totalnie nieobiektywna :). Ale w większości przypadków nasze gusta się nawet pokrywają, więc jest szansa!
Usuń