Choć kryminały i thrillery zajmują specjalne miejsce w moim serduszku, ostatnio nasze drogi kompletnie się rozminęły i praktycznie ich nie czytałam. Dlatego tak bardzo się cieszę, że znowu do siebie wróciliśmy i mam ogromna ochotę, by znów poczytać o morderstwach i kryminalnych sprawach. A choć Barker ze swoją "Czwartą Małpą" znajduje się na mojej liście od dnia premiery, to dopiero teraz udało nam się poznać. I czemuż to trwało tak długo?!
Bo ta książka jest świetna! Mocnym początkiem od razu przykuwa uwagę i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zazwyczaj wygląda to tak, że albo dopiero seryjnego mordercę poznajemy albo nasz główny bohater już go zna, bo przyszłości miał z nim zatarg i spotykają się ponownie po latach. Tutaj jest inaczej, bo detektyw Sam Porter (łysawy, z nadwagą, taki bardzo ludzki) tropi go już od pięciu lat i jest pozbawiony nadziei. Aż nadchodzi przełom i ich sprawca ginie pod kołami autobusu... A przynajmniej tak im się początkowo wydaje. Dodatkowo porywa córkę bogatego dewelopera, a jego modus operandi wydaje się różnić od dotychczasowych.
Jakie to było dobre! Tak, wiem, powtarzam się, ale to było świetne. Już dawno tak bardzo nie ekscytowałam się kryminałem (Zoe Bentley, ale tak bohaterką była kobieta!). Na samym początku dostajemy garść zupełnie nic nie znaczących informacji, które wydają się ze sobą nie łączyć i nie mają sensu i bardzo długo nic nie ma sensu. Wydaje się, że rozwiązanie zagadki mamy tuż przed nosem, ale to wierutne kłamstwo i obiecuję, że warto czekać, bo sposób, w jaki wszystkie fakty się łączą i jak to wszystko jest powiązane? Masterpiece!\\
Tak naprawdę mamy dwie linie czasowe - obecną, w której Porter próbuje za wszelką cenę powstrzymać Zabójcę Czwartej Małpy (swoją drogą sztosik pomysł i jak zobaczyłam te małpy w innej książce to aż mnie ciarki przeszły) i drugą, gdzie poprzez pamiętnik poznajemy dzieciństwo mordercy. I nie umiem się zdecydować, która linia podobała mi się bardziej, bo obie śledziłam z równym zainteresowaniem. Choć przyznać, że w przypadku pamiętnika poziom mojej ekscytacji czasami przekraczał normę, a moja chęć poznania faktów sprawiała, że niemalże piszczałam z radości.
A potem przyszły te ostatnie rozdziały i mój mózg chyba wybuchł. Chryste panie, jak tak można sobie pogrywać z czytelnikiem? Przyznaję, że poprzeczka została postawiona naprawdę wysoko i trochę aż się boję sięgać po drugi tom, bo boję się, że może nie sprostać, dlatego na jakiś czas to zostawię, poczekam, aż emocje opadną i nabiorę ochoty na kontynuację historii.
Po Carterze trochę się bałam, że już nie znajdę tak fajnego męskiego detektywa, a tu proszę, przyszedł Barker i dał mi Portera!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!