Miałam już jedno podejście do Zwiadowców, gdzieś na początku, kiedy istniały może trzy tomy, ale już wtedy wszyscy się zachwycali, wiele osób mi to polecało, a ja odbiłam się od tej książki, nie spodobała mi się i olałam to kompletnie. I olewałam tak długo, aż wyszło szesnaście tomów, nowe wydanie i na nowo wszyscy zaczęli o tej serii mówić. I tym razem się nie odbiłam. Ba! Stwierdziłam, że to jest całkiem fajne i idealnie wpasowuje się w moje obecne upodobania.
Will jest dwunastolatkiem, sierotą, która całe życie marzy o tym, by zostać rycerzem. Nie jest mu to dane i ląduje pod opieką Holta, słynnego zwiadowcy. Początkowo niezadowolony, szybko odnajduje się w nowej roli. I tu jest pies pogrzebany. Jakim cudem nie odnalazłam się w tej serii, skoro tak bardzo kochałam Kroniki Wardstone, Pendragona, czy Cheruba, które mają podobny vibe? Nie wiem, co ja miałam w głowie, ale na dziś dzień stwierdzam, że zostaję i zapewne powinnam przestać zaczynać kolejne serie.
Szybko polubiliśmy się z Willem i Holtem, z zaciekawieniem śledziłam ich relację i choć przeczuwam, dokąd to wszystko może zmierzać, w niczym mi to nie przeszkadza, bo po prostu będę się dobrze bawić. Są też demony, co dla mnie podnosi atrakcyjność tej przygody o jakieś tysiąc procent. W skrócie: naprawdę porządny wstęp, choć po jej skończeniu stwierdzam, że chyba jednak trochę krótki i zbyt szybko się to wszystko działo, ale miejmy nadzieję, że w następnych tomach się to rozwinie i będzie lepiej.
Pasuje tu słynne powiedzenie: wpadłam na chwilę, zostaję na dłużej, bo naprawdę spodziewałam się, że będzie męczarnia, a wyszłam z uśmiecham na ustach i ochotą na kolejne tomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!