Sophie pracuje w lokalnej kwiaciarni, więc można ją spotkać na każdym wydarzeniu w jej małym rodzinnym mieście. Śluby. Pogrzeby. Grille. Imprezy sylwestrowe. Wymień jakąkolwiek okazję, a Sophie Evans na pewno tam nie zabraknie. Andrew Hart jest uczniem prestiżowej szkoły, oprócz tego to pewny siebie i pyskaty arogant. Jako syn nowego szefa kuchni w mieście nagle musi uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach, w których bierze udział Sophie. Dziewczyna chce po prostu wykonać swoją pracę, a w międzyczasie dokończyć szkice, które mają zapewnić jej wstęp do wymarzonej szkoły architektonicznej. Ale na każdym kroku napotyka Andrew, który wchodzi jej w drogę i komplikuje życie. Pewnego dnia Sophie zaczyna się zastanawiać, czy wszystko, co jest w życiu piękne, musi być proste…
Już ustaliliśmy, że książki Kasie West są turbo urocze i są tak... normalne w porównaniu z literaturą, po którą sięgam na co dzień, że stają się czymś w rodzaju mojego bezpiecznego miejsca, są ukojeniem i z przyjemnością zanurzam się w zwyczajne problemy bohaterów i towarzyszę im w poszukiwaniu pierwszej miłości. Z "Może tym razem" nie było inaczej, poza tym przez tą książkę zapomniałam o śnie i siedziałam do drugiej w nocy, bo koniecznie musiałam się dowiedzieć, jak skończy się historia tych dwojga (odsypiałam cały tydzień, ale było warto!)
Sophie to urocza, trochę sarkastyczna dziewczyna z małego miasteczka z wielkimi ambicjami. Andrew to chłopak z wielkiego miasta, trochę taki światowy, który zostaje zmuszony do zamieszkania w małym miasteczku. Ich spotkanie i zderzenie się tak różnych światopoglądów nie mogło się skończyć dobrze i faktycznie, bo od samego początku pałają do siebie niechęcią, dogryzają sobie na każdym kroku, docinki sypią się z rękawa. Docinki, które brzmią zupełnie jak flirt, choć żadne z nich wydaje się tego nie dostrzegać.
Jeśli czytaliście dwie-trzy książki Kasie to doskonale wiecie, jak ta historia się zakończy. ja też to wiem, ale sprawia mi ogrom frajdy czytanie, jak do tego dojdzie, jak bohaterowie odnajdują drogę do siebie, usiłują zawalczyć także o siebie i swoje marzenia. Tym razem oboje zostają postawieni przed trudną sytuacją - czy aby ich wyobrażenia o świecie nie są zwykła ułudą i ile są w stanie stracić, żeby zyskać.
Cudowne jest to, jak początkowo pozornie ślepi na własne życie, potrzebują siebie nawzajem, tych godzin ciętych docinków, chwil, kiedy oboje zrzucają maski, by dojrzeć jak wiele (i niewiele) mają na wyciągnięcie ręki. Podoba mi się to, jak zmienia się postrzeganie Sophie na własną rodzinę, kiedy w końcu otwiera oczy i dostrzega to, czego do tej pory nie widziała, zaślepiona swoimi ideałami. Lubię to, jak Andrew wreszcie staje w obronie samego siebie. I wreszcie totalnie uwielbiam zakończenie, bo jest takie totalnie w ich stylu. Doceniam też nietuzinkową fabułę, bo nasi bohaterowie widzą się kilka razy na imprezach i nic poza tym.
Bo tak naprawdę nie potrzebujemy nie wiadomo ile czasu, żeby kogoś poznać. Potrzebujemy po prostu właściwych okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!