Ja naprawdę bardzo, ale to bardzo lubię książki Amo Jones, mimo że w każdej z nich jest cos niepokojącego, a bohaterów jej powieści powinno się raczej wysłać na terapię niż pchać ich w związki, ale przy okazji tej czuję jednak dużą dozę zawodu.
Pierwsza polowa była taka bardzo ogromnie meh, że zostawiłam ja na długo, bo zwyczajnie mnie to przerosło, nie miałam ochoty, a zarówno Beat jak i Manik są postaciami toksycznymi i w prawdziwym życiu ich relacja nie ma prawa bytu. Sposób, w jaki ich związek powstaje i ich wzajemne... nie wiem jak to nazwać... przyciąganie? uzależnienie od siebie? Niszczą się nawzajem, jedno nie jest dobre dla drugiego, a mimo tego wszystkiego w tym środowisku tworzy się miłość.
Druga połowa już lepsza, nawet udało mi się wciągnąć, choć nie mogę wypchnąć z głowy opisów tańca. Boże, ja nie wiem, co autorka próbowała osiągnąć, ale ja naprawdę nie mam pojęcia, co ona tańczy i jak. Mam w głowie, że wije się po podłodze i trzęsie tyłkiem. Szkoda, bo taniec miał być czymś, co jest dla bohaterki mega ważna, a wyszła z tego jakaś... karykatura?
Dlaczego, och dlaczego takie związki wciąż są gloryfikowane w powieściach? To nawet nie jest niebezpieczny chłopiec, to nie jest bad boy. To jest praktycznie psychopata i choć ja osobiście czerpię jakąś tam (tu umiarkowaną przyjemność) z lektury książki, to jednak zmęczyła mnie i mimo happy endu (wtf w ogóle) nie mogę jej polecić, bo tu nie ma zbyt wiele dobrego. Nawet dla mnie to wszystko jest zbyt pokręcone i zbyt mroczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!