W trylogii Avy Reed zakochałam się bez reszty. Historia Coopera i Andie dostarczyła mi mnóstwo radości, ale też sporo smutku i wiedziałam, że kolejne tomy nie będą długo na mnie czekaćaIch przyjaciół - Masona i June dobrze poznaliśmy już w Truly i można było łatwo się domyślić, że to tej dwójki będzie się tyczył ten tom.
A jednak mam wrażenie, że to mój najmniej ulubiony i nie był tak cudowny jak pierwszy czy trzeci. Nie wiem, czy to kwestia samych bohaterów, czy problemów, z którymi się mierzą, ale mam wrażenie, że nie było w nich nie niezwykłego i dałoby się to podsumować w dużo krótszej formie. Nie wiem, nie umiem do końca stwierdzić, ale wydaje się mi się, że w ich przypadku zabaw a w kotka i myszkę jest jednak trochę bezsensowna i choć oboje bardzo lubię i dobrze się bawiłam podczas czytania, to jednak emocje nie te i mogło być o niego lepiej.
Oboje skrywają się za maskami pozorów, odpychają się nazwanej, ranią i krzywdzą i jest w tym coś takiego, co sprawia, że jest nużące i nie mam ochoty do tego wracać, mimo poruszania ważnych tematów, bo mamy tu i presję wywoływaną przez rodziców, problem samoakceptacji, tego, jak widzą nas inni i jak ważna jest wiara w samego siebie i podążanie za tym, co dobre dla nas, a nie dla innych. Ale mimo tego wszystkiego i całej mojej miłości to jest książki czuję się odrobinę rozczarowana i zniechęcona.
Co śmieszniejsze - w trakcie lektury tego nie czułam, po prostu wpadłam w nią i nie odpuściłam, dopóki się nie zakończyła, dopiero po czasie dotarło do mnie to wszystko. Trochę przykro i proszę, nie zniechęcajcie się tym, że ja z nią mam ciężką relację, bo cała trylogia jest warta przeczytania i polecenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!