Nie lubię SF, nie lubię space oper, kosmitów i kiedy akcja dzieje się w kosmosie. Dlatego tym bardziej jestem zdziwiona, że ta książka mi się podobała i mam ochotę kontynuować serię. A zapewne, gdybym przeczytała opis, w życiu bym po nią nie sięgnęła.
Dzień Kolumba. Dzień, który zmienił wszytko. To dzień, w którym na Ziemię przybyły obce wojska i przejęły planetę. Przebywający na przepustce młody żołnierz Joe Bishop zostaje wplątany w międzynarodowy konflikt, choć jedyne, czego pragnął, to urlop w rodzinnym domu.
Mam trochę problem z tą książka. Ma swoje momenty, bo fabuła jest przemyślana, sensowna, tu nie mam momentów w stylu: jesteśmy nikim, ale pokonujemy kosmitów w piec sekund. Nie, tu faktycznie dostanie się na obcy statek, planetę zajmuje czas, nie zawsze się udaje, a bohaterowie popełniają błędy. I to jest to, co mnie kupiło. To i pewna niesamowicie pyskata sztuczna inteligencja.
Ale są tez momenty zupełnie niepotrzebne - chyba nigdy nie zapomnę tego niesamowicie długiego fragmentu, kiedy nic się nie dzieje, a nasi bohaterowie sadzą ziemniaki. Aż żałuje, że nie sprawdziłam, ile to stron trwało. Przyznaję. Ta książka jest przegadana, bo sporą cześć dałoby się wyciąć albo skrócić. Ale jest tez napisana łatwym i przyjemnym językiem i skierowana raczej do młodszego czytelnika, a co za tym idzie, jeśli nie lubicie skomplikowanego języka SF może wam się spodobać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostawiając komentarz uzdrawiasz jedną magiczną istotę. Zostaw po sobie ślad!